Strona:Józef Ignacy Kraszewski - Maleparta tom III.djvu/60

Ta strona została uwierzytelniona.

— Dla czego?
— Bo ma pod ręką starościankę, a z dwojga wybierając.
— Ja mu jej nie dam.
— Hm! — szepnął rotmistz — to się zobaczy, spróbuje.
— Waćpan, jak powróci, niby tak od siebie, radź mu połączenie z moją familią, ogólnie. Nie taj jednak że będą trudności.
— Alboż będą? naiwnie spytał Atanazy.
— Muszę się podrożyć!
— Aha! rozumiem.
— Mów od siebie, wystawując korzyści takiego połączenia, opisz moje wpływy, (ale zawsze od siebie): podbijaj bębenka, ja co z mojej strony potrzeba będzie uczynię. Nade wszystko wystaw mu Waćpan, że tu się bez wielkich ofiar pieniężnych i zapisów nie obejdzie. Potrzeba aby mi zapłacił za to, że się aż do niego zniżam. A jeźli mi dobrze usłużysz, bądź pewien mojej łaski i protekcji.
— Właśnie chciałem się przypomnieć jaśnie wielmożnemu staroście, już to piąty rok, jak o ten przywilej proszę, i zawsze —
— I zawsze mnie ktoś ubiegnie — przerwał niecierpliwie starosta: — ale teraz gardło ci daję, że go wyrobię u króla. Ostatnią razą król mnie ściskając przepraszał, że nie mógł zadość mej prośbie uczynić i zapewnił, że pierwszy wakans.
Rotmistrz za kolano uścisnął starostę.
— To Waćpana interes jak mój — dodał pan — bo jeźli nie będę miał pieniędzy od tego człowieka, nie pojadę do Warszawy i wszystko w łeb weźmie.
— Ja się będę starał duszą i sercem jaśnie wielmożny panie.
— Równie dla mie, jak dla siebie to uczynisz. Dodaję jeszcze, jeźli się to uda, karego ogierka z mojego stada co się tak Waści podobał. A kiedy miał powrócić z Lublina?