Strona:Józef Ignacy Kraszewski - Maleparta tom III.djvu/67

Ta strona została uwierzytelniona.

dumną pewność, biegały w prawo i lewo, a to się śmiały szydersko, to groźnie badały, to blado świeciły na gniew czy strach duszy.
Maleparta postrzegł konfuzją rotmistrza.
— Ot widzisz — zawołał — jakem cię posłuchał!
— Jak to?
— Zrzuciłem dawną skórę, masz mnie w nowej.
— Ależ, prawdziwie — jąkał pan Atanazy — to nie do pojęcia.
— Co, rotmistrzu?
— Te zmiany w domu, koło was, ten dwór.
— Sameś mi tego potrzebę wystawił.
— Prawda, alem —
— Aleś się nie spodziewał, tak rychłego i zupełnego posłuszeństwa?
— Bo to przechodzi wyobrażenie!
— A pieniądze od czego? — dumnie odparł Maleparta.
— Musisz ich mieć waszmość do licha, że jemu tak łatwo rozrzucać.
— Na długo nie zabraknie. — I mecenas uderzył się jakby po kieszeniach, a potem odwracając rozmowę:
— Jak tam, spytał, mają się w Porajowie?
— A, właśnie, właśnie, jaśnie wielmożny starosta polecił mi oświadczyć —
— Bardzom mu wdzięczen: siadajcie.
Rotmistrz rad był zaproszeniu, bo w skutek pospiesznej drogi i zdziwienia łytki mu drgały nieprzyjemnie. Usiadł i oglądając się na wszystkie strony, a wszędzie znajdując w zwierciadełkach powtórzoną stokroć razy twarz swoją, kawałki sukni, tu rękę, tu nogę, tam wąs i tam czuprynę — spluwał uśmiechając z dziecinnem podziwieniem.
— Komedja ten pokój! — odezwał się.
— Nie prawda że ładny?
— Aż niemiło siedzieć! wszystko zdaje się że do kogoś tyłem i o kogoś zawadzę! Zkąd jegomości ten koncept?
— Zachciałeś, to ten bestja Włoch co mi dom wy-