Strona:Józef Ignacy Kraszewski - Maleparta tom III.djvu/68

Ta strona została uwierzytelniona.

porządzał skoncypował to głupstwo, i kazał sobie dobrze zapłacie za nie, papląc mi o jakichś tam gdzieś książętach, którym podobne izby robił.
Maleparta, jak każdy nowo zbogacony i pierwszy raz chwalący się swem dobrem, niewymownie połechtany był podziwieniem naiwnem rotmistrza!
— Ależ wystąpiłeś pan, wystąpiłeś! — zawołał Atanazy. — Stupendum! A jaka kareta, choć do Warszawy.
— Bo też z Warszawy sprowadzona.
— A konie?
— Drogo bo mnie kosztują! rzekł Maleparta z ciężkiem westchnieniem, które wydało go, że jeszcze żałował pieniędzy.
— I czyż dziw że drogo!
— A widziałżeś dwór? — spytał Maleparta.
— Widziałem, wszystko widziałem i ciągle się dziwię.
— A tamte izby?
— Nie wiem czy u króla piękniejsze.
— A co kosztuje! — rzekł znowu mecenas. — Nie uwierzysz.
— O! uwierzę bardzo! Teraz już jegomości nic nie pozostaje — dodał zręcznie wywiązując się z poselstwa rotmistrz — jak ożenić się i zostać posłem.
— Tak myślisz?
— Tak sobie powiedziałem, zobaczywszy te cuda.
— O tem potem! — rzekł powstając mecenas i pocierając ręką po czole. — Przekąsisz co rotmistrzu?
Pan Atanazy tylko się ukłonił, mając na pamięci, znajome: Qui tacet consentire videtur.
Mecenas w dłonie klasnął i nadbiegła służba dworna drzwiami.
— Przekąski!
Trochę poczekali, Maleparta tymczasem obwodził rotmistrza, pokazywał mu wszystko szczegółowie i jako prawdziwy dorobkowicz, każdej rzeczy cenę mówił, nad każdą droższą się unosił, rozkazując chwalić i uwielbiać koniecznie. Aż znowu drzwi się otworzyły i dwóch