Strona:Józef Ignacy Kraszewski - Maleparta tom III.djvu/69

Ta strona została uwierzytelniona.

sług wnieśli na ogromnej tacy srebrnej żądaną przekąskę. W kilku flaszach były gdańskie wódki, na misie złocistej kurzyła się wyborna kiełbasa, w drugiej bigos zapachem nęcił, były i flasze z winem i kielichy i słodkie zakąski podostatkiem.
Oblizał się na ten dostatek rotmistrz, uśmiechnął zwycięzko mecenas, zdając mówić: A co?? Nie mniej bowiem od śniadania, zwracało oczy pana Atanazego podanie go na tacy ciężkiej srebrnej, w misach złoconych w flaszach rzniętych, całych połyskujących, kolorowanych. Wkrótce jednak zapomniał o tem wszystkiem, począwszy po jednym i drugim kielichu, na jedną i drugą nogę, staroświeckim obyczajem, wypitym, zajadać wyborną przekąskę. A zajadał tak, że mu za uszyma trzeszczało, że wąsy smarowały się w sos, zawadzały i unosiły z sobą kawałki bigosu i szamerowały rozlicznemi jasnemi pręgi nowiuteńki jeszcze kontusz, o którym w zapale zapominał. Zaczęto pić węgrzyna i gdy słudzy odeszli zostawiwszy flaszę na stole, poczęła się rozmowa ożywiona między gospodarzem a gościem, bo oba mieli na siebie widoki i wzajemnie wybadywać się chcieli, a obu rezolutności dodał trunek.
— Powiadam jegomości — rzekł rotmistrz ocierając usta zatłuszczone i tłuściejsze jeszcze wąsy — teraz chyba w konkury jechać i żenić się, takeś nam tu przybył pańsko i wspaniale. A jeźli się nie mylę, to to i nie bez myśli pewnie?
— Zapewne że nie bez myśli — odparł mecenas: — ale sobie moją myśl źle tłumaczycie.
— Więc tak nie jest, nie chcecie się żenić??? — spytał szybko wpatrując się w niego rotmistrz. — Żartujecie chyba ze mnie.
— Czas już było przestać domatorstwa i począć żyć, odezwał się mecenas: — chcę zostać urzędnikiem na sejmiku tutejszym, a do tego musiałem wystąpić.
— Ale na cóż tak bardzo występować, jeźli waszmość nie miałeś myśli — ożenienia.
— Jam to kilkakroć mówił ci, mój rotmistrzu, że nie obstaję przy tem, ale gdyby się trafiło.