— O tem to się dowiemy — rzekł rotmistrz: — essencja, aby go zwabić. Tak teraz podumniał, włożywszy karmazynowe hajdawary, że już myślał, iż mu jaśnie wielmożny starosta winieneś odwiedziny.
— To sprawiedliwie! Był u mnie.
— Ale ja mu to wybiłem z głowy i powiedziałem, że prosim go do Porajowa na jutro.
— Ach! toś waćpan wielkie głupstwo zrobił!
— Jak to?
— Wiesz jak to trudno teraz o pieniądze, a tu potrzeba występować; jemu się teraz wyda...
— Aleć trzeba mu pokazać kogo się wyznacza, trzeba tandem zbliżyć, aby miał czas przejrzeć się, choćby w starościance.
— To prawda! — Starosta poskrobał się po nosie, ruszył ramionami. Czy co będzie, czy nie, a ostatki na to pójdą. Ruszajże rotmistrzu do miasteczka zaraz i postaw żydom egzekucją, aby pieniędzy dali; a nie, to wszystkich do turmy.
— Kiedy się podobno nie należy?
— Jakto nie! Ja lepiej wiem, należy się — zawołał starosta! — Mogli oni Chrystusa Pana męczyć, niechże pokutują! Pieniędzy, a nie to do turmy! Należy się! Niedopłacili raty: ruszaj do miasteczka, a za żydem posłać, u którego są srebra w zastawie żeby z niemi przyjechał, jak ich teraz nie zobaczy, to gotów się domyślić. Ruszaj rotmistrzu.
Pan Atanazy pobiegł jak mógł najprędzej po wschodach, i już miał wynijść na ganek, gdy głosek, który dla niego nigdy tak nie był słodkim, wstrzymał go.
— Cóż to tak spieszysz rotmistrzu?
Pan Atanazy zdjął czapkę i powitał kasztelankę, na ten raz uśmiechającą się wdzięcznie i sznurującą sine usteczka, po nad któremi czarniawy meszek od wiatru poruszany, melancholicznie się kołysał.
— A nie wstąpisz do mnie, na wódeczkę? — spytała panna Katarzyna z najmilszym w świecie uśmiechem, gdyby mu odjąć było można, lat dwadzieścia.
— Hm! hm! — odpowiedział rotmistrz, nie mogący
Strona:Józef Ignacy Kraszewski - Maleparta tom III.djvu/77
Ta strona została uwierzytelniona.