że teraz możemy i musiemy jechać do Warszawy.
— I waćpan — przerwała znowu siostra — dla mizernych pieniędzy przedajesz dziecko swoje?
Staroście powtóre zmieniła się fizjonomia okropnie, wykrzywił usta, posiniał, zadrgały mu ręce i krwią nabiegały oczy.
— Siostro! — zakrzyczał — ty mnie nie znasz, gdy śmiesz tak mówić, jutro może nie będziesz miała gdzie skryć się! Jesteś na mojej łasce, a ja nie zniosę obelg.
— Nie na twojej łasce, panie bracie, nie na twojej, mam swoje, któreś zagrabił, zniszczył, zmarnował! Oddaj mi moje, a pójdę do klasztoru i noga tu moja nie postanie.
— Waćpanna bez mojej woli nie rozrządzasz sobą.
— Ale upamiętajże się starosto — zawołała panna Katarzyna, — nie o mnie tu chodzi, choć mnie wprzód dawałeś na pastwę jemu, a szczęściem odrzucił twoją propozycję.
— Zkąd to wiesz?
— Od rotmistrza.
— Infamis! Noga tu jego nie postanie.
— Tu chodzi o twoje dziecko.
— Ja więc wiem lepiej co mu dobrem; a gdy ona się zgadza.
— Wy nic nie wiecie!
— Cóż ty wiesz?
— Co wiem? Wiem to, co żebyś ty posłyszał, włosy by ci powstały na głowie, krew by ci się w żyłach ścięła. Ten człowiek to największy łotr, to... Ale nie chcę mówić, nie mam dowodów, powiedziałbyś żem zmyśliła to wszystko. Dowiesz się gdy będzie może zapóźno; rób co chcesz! rób co chcesz.
Tych słów domawiając panna Katarzyna gwałtownie wstała, wyszła i drzwi zatrzasnęła za sobą. Starosta został przerażony, blady, gniewny i posłał spiesznie po rotmistrza. Chciał go zaraz wypędzić, ale w tej chwili przyszło mu na myśl, że on jeden potrafi dojechawszy do Lublina, dowiedzieć się co o Maleparcie. Zawiesił więc wygnanie go aż do powrotu i innej
Strona:Józef Ignacy Kraszewski - Maleparta tom III.djvu/92
Ta strona została uwierzytelniona.