dobra na nieprzyjaciela. Niech ją kaci, jak ona prześladuje! Zkąd ona wie? Co ona wie? To niepojęta dla mnie rzecz. Zajadę do pana posła i dowiem się od niego co mam dalej począć.
Tak myśląc a nie tracąc z pamięci, że jeźliby doszło ożenienie z panną starościanką, obiecanych miał sto czerwonych złotych i najlepszego konia ze stajni, pospieszył po drodze do Grabowego dworu.
Ujrzawszy go Maleparta, powitał wesołym wykrzykiem:
— O! pewnieś się o swoje przyjechał dopomnieć, żeś nie zapomniał.
— A! wcale nie za tem przyjechałem — rzekł skrobiąc się w głowę rotmistrz. — Nie mam do tego prawa.
— Jak to? cóż to? — niespokojnie spytał Maleparta.
— Ot to, że gdzie djabeł nie może tam babę pośle, ucięła nam figla porządnego.
— Kto taki? jakiego figla?
— A nie kto, tylko panna Katarzyna.
— Cóż się stało? — Maleparta pobladł.
— Ja nie wiem za co zła na jegomości, pewnie żeś nie z nią się chciał żenić, nie wiem zkąd jakichś plotek strasznych nabrała i staroście doniosła o nim — horribilia.
— Ale cóż takiego?
— Nie wiem, nie byłem przytem, ale coś strasznego; starosta był czerwony i siny i blady na przemiany, chwytał się za głowę, drżał, o mało mnie nie wypędził z domu i nareszcie kazał stante pede siadać na koń i ruszać za językiem do Lublina.
Panna Zuzanna szepnęła mi, abym jegomości o tem oznajmił.
— Ona! — zawołał Maleparta.
— Tak, ona sama in persona, i dała mi nawet pieniędzy na drogę.
Mecenas pokiwał dziwnie głową, tak mu to niespodziewanie przychodziło, i tem więcej uczuł bolu na myśl rozerwania tak pożądanego związku.
— Cóż tu robić? muszę jechać do Lublina.
Strona:Józef Ignacy Kraszewski - Maleparta tom III.djvu/94
Ta strona została uwierzytelniona.