zwyczaj zimno przyjął, nic jednak o przyczynie nie powiadając. Zuzanna była uśmiechająca się jak zawsze, panna Katarzyna całkiem się nie ukazywała. Od ostatniej kłótni z bratem, nie chodziła nawet do stołu i cały dzień przepędzała w swoim pokoju, Zuzię zaś odwiedzającą przyjmowała milczeniem upartem i wzgardliwem. Raz tylko spróbowała mówić i zaczęła od tego, że jej żal było siotrzenicy, którą zaprzedać miano; ale figlarny uśmiech starościanki zamknął jej usta.
— Róbcie co chcecie — dodała — zrobiłam com była powinna, reszta do was należy. Z panem Bogiem!
Rotmistrz jak nie wracał, tak nie wracał, a starosta widząc zbliżający się termin, poczynał się niecierpliwić. Nareszcie po upływie dwóch tygodni, zjawił się naprzód u Maleparty.
Mecenas zmierzył go okiem badającem, i łatwo odkrył z pomięszanej, bladej, wylękłej twarzy pana Atanazego, że ten nie spoczywał w Lublinie, ale się czegoś dowiadywać musiał. Spojrzenie rotmistrza, jakieś pomięszanie, bojaźń, wydawały go, choć się nie przyznawał aby wiedział cokolwiek. Mecenas mało dbał o to, czy wiedział, a milczenie miał sobie zapewnione obietnicą stu czerwonych złotych. Znał on na wylot rotmistrza, jednak chmurnem i grożącem wejrzeniem pożegnał odjeżdżającego, jakby doń mówił:
— Znasz mnie, strzeż-że się!
W istocie pan Atanazy, nie mogąc usiedzieć trzech dni w gospodzie, począł powoli gawędać, to z tym to z owym, pociągnął się na winko, porobił z palestrą znajomości i posłyszał o Maleparcie wszystko co dowiedzieć się było można. Opowiedział mu Prozorowicz, pan Bartosz Paprocki i inni całe życie i wszystkie wypadki Maleparty, jego ożenienie z Rózią, postępek dawniejszy z wdową po Przepiórkowskim, pojedynek z panem Stanisławem, proces z krewnemi, z starostą Wilskim i t. d. Nawet Naścię pijaną pokazano mu na ulicy.
Rotmistrz zmiarkowawszy co to za człowiek, był w wielce delikatnem położeniu, mając do wyboru, albo stracić u starosty przyporzysko ostatnie i może dostać
Strona:Józef Ignacy Kraszewski - Maleparta tom III.djvu/96
Ta strona została uwierzytelniona.