Strona:Józef Ignacy Kraszewski - Maleparta tom IV.djvu/28

Ta strona została uwierzytelniona.

przy starościnie, tańcował z nią cały bal, i oboje tak się uśmieli, że wszystkich oczy zwrócili na siebie. Zuzannie tego było potrzeba. Kasztelanic pękał ze złości.
— Nie pozostaje mi nic — rzekł do siebie — tylko szukać nowej pary, bo ta stracona!
Jednakże nazajutrz rano, stawił się u starościny, chciał robić wymówki, udawać rozpacz i t. d. — odpowiedziała mu sucho i zimno:
— Ale cóż panu daje do tego prawo?
Artur skonwinkowany, że ściśnienie ręki i kradziony w ciemnościach pocałunek do niczego prawa nie daje, ukłonił się i wyszedł.
Tegoż samego wieczora, książe przyjechał przed wszystkiemi gośćmi.
Obaczywszy go nie umiała radości swojej pohamować Zuzanna. Spójrzeli na siebie, zrozumieli się. On mówił:
— Będziesz moją.
Ona odpowiedziała wzrokiem wyzywającym. — Staraj się o mnie.
I nim się goście zaproszeni zjechali, jego książęca mość, wiele ciekawych, nauczających i dających do myślenia rzeczy, powiedział Zuzannie; wiele nawzajem od niej usłyszał.
Cały wieczór mówili do siebie to usty, to wejrzeniem, a przy pożegnaniu, ona mu rękę uścisnęła.
— Wyśmienicie — rzekł książe — to się nazywa mówić wyraźnie i jasno; taką miłość to lubię. Hrabina mnie nudzi!
Wkrótce na miejscu kasztelanica, ujrzano nieustannym gościem księcia Kazimierza, który ranki i wieczory spędzał u starościny, z nią jeździł na przechadzki, na teatr, wprowadzał ją na bale, zapraszał do niej gości. Był już co się nazywa, przyjacielem domu.
Maleparta zawsze mu się ślicznie kłaniał, a on serdecznie za rękę go ściskał. Kasztelanic zaś długo bardzo nadąsawszy się na księcia, nakoniec spojony i wycałowany po pijanemu, dał pokój gniewowi i zaczął znowu bywać u starościny oczekując cierpliwie kolei.
Zuzanna codzień była śmielszą. Nic jej nie wstrzy-