szumnej zabawie, z księciem Kazimierzem uchodziła odpocząć do pokoju, o ścianę tylko będącego od izdebki męża; tam śmiech jej, głos towarzysza donośny, dochodził uszów nieszczęśliwego i burzył w nim krew. Nie raz wśród ciszy słyszał rozmowę, łapał palące go jak ogień wyrazy i zębami zgrzytał. Każdy okrzyk żony ściskał mu głowę obręczem żelaznym, serce nożem przebijał; sługa na ówczas chwytał za drzwi i sposobił się już wołać o pomoc, gdyby się pan z łóżka ruszył.
A mecenas obłąkany prawie, słysząc rozmowę o sobie, śmiech z siebie, lub czułe zaklęcia kochanków — gdy się zmieniając w szepty przestawały ucha jego dochodzić, palił żądzą słyszenia, wytężał uszy i darł odzienie na sobie z niecierpliwości. Okropne jego położenie doprowadzać go wreszcie zaczynało do szaleństwa, o które dotąd zdradą był tylko obwiniony, dla łatwiejszego pozbycia. Były chwile prawdziwego już obłąkania, chwile furji. Śpiew Zuzanny, co uszu jego dolatywali, głos księcia, nie raz Maleparta przerywał ogromnym piekielnym śmiechem, jaki chyba z drugiego świata słyszeć można. Śmiech to był potępieńca, co sam sobie urąga i siebie dręcząc, szydzi z siebie.
A kiedy śmiech ten doszedł uszów Zuzanny, bladła jakby słyszała groźbę, uciekała z pokoju, zatykając uszy. Często w nocy przerywał on jej sen spokojny i budził niepojętym przestrachem, zdawało jej się, że ją przychodzi zabijać, marzyła że cisnąc za gardło, dopomina się swobody i zemsty.
Położenie Zuzanny, jakie utworzyła w chwili rozpaczy i nie wiedząc co począć, było także postrachów pełne i dręczące. Nie widywała wprawdzie męża, ale nieustannie lękając się go, marzyła że ją ściga ciągle. Straszna twarz Maleparty, taka, jaką widziała w chwili gdy się na nią porwał z mieczem, stała jej ciągle przed oczyma. Napróżno, po kilkakroć wzywał i prosił żony przez sługi mecenas, nie chciała pójść do niego, lękała się być z nim sam na sam, a gorzej jeszcze bała się wymówek przy świadkach. Nareszcie gdy codziennie
Strona:Józef Ignacy Kraszewski - Maleparta tom IV.djvu/40
Ta strona została uwierzytelniona.