Strona:Józef Ignacy Kraszewski - Maleparta tom IV.djvu/51

Ta strona została uwierzytelniona.



ROZDZIAŁ V.

Wielkie zamieszanie panowało w domu starostwa Paprockich, na Krakowskiem. Cały dom był w ruchu, konni i piesi słudzy wybiegali na wszystkie strony, rozlatywali się po ulicach, gonili. Nieustannie zamykały się i odmykały wrota, a wewnątrz słychać było wrzawę, stąpanie, bieganie i krzyki.
Na górze, w salonie, na kanapie leżała z rozwianemi włosami starościna, w rannym muślinowym podwłośniku, twarz jej wyrażała przestrach, niepokój, udręczenie. Zrywała się, rzucała znowu, kładła i łamała ręce rozpaczając.
Przed nią z surową i smutną twarzą stał starosta Poraj — słowa nie mówił, milczał spoglądając na córkę i ciężko niekiedy wzdychał. Zuzanna to kryła twarz w ręce, to rzucała się jak obłąkana.
— To zdrada, wołała, to zdrada! on przekupił doktora: wszyscy zdrajcy! wszyscy na mnie z nim czyhają! Chcą mnie zgubić! On nie mógł uciec bez pomocy domowych! Dr. Julius najwinniejszy, kazał go puścić wolno! Ja przewidywałam, że się to na tem skończy! Ojcze, radź! radź! co począć!
— Nie ma rady — odezwał się starosta: — milczeć i czekać co się pokaże. Nie złapiemy go już, to pewna.
— Nie może się ukryć — zawołała Zuzanna — nie ma znajomych, nie ma przyjaciela, nie ma pieniędzy: potrzeba go schwytać koniecznie! Inaczej ja chwili nie będę spokojną, on się zasadzi, naprowadzi zbójców, przekupi ludzi!
Starosta milczał.
— Nieszczęście! nieszczęście! nieszczęśliwa godzina kiedym go poznała! O! ojcze, tyś winien wszystkiemu.