Strona:Józef Ignacy Kraszewski - Maleparta tom IV.djvu/52

Ta strona została uwierzytelniona.

— Nie czyń mi wymówki, obojeśmy winni, oboje pokutujem, a Bóg wie kto z nas srożej!
Każdego wchodzącego sługę wypytywała napróżno Zuzanna, czy nie schwytano Maleparty. Nikt go nie widział, nikt poślaku wziąść nie mógł. Z wieczora niepojętym sposobem zniknął z izby więzień, a nazajutrz dopiero rano postrzeżono że go nie było i dano znać żonie. Zapóźno więc wysłani słudzy, rozbiegłszy się po całej Warszawie i po gościńcach, nawet wieści o zbiegu przynieść nie mogli.
Starościna rozpaczała. Dwóch, jeden po drugim posłańców, poleciało oznajmić księciu o niespodzianym wypadku. W godzinę książe Kazimierz przybył do starościny. Ale w twarzy jego więcej wylęknienia, niespokojności, niż przywiązania i współczucia wyczytać było można. Od niejakiego czasu książe widocznie stygnąć począł.
Ujrzawszy go starościna porwała się z kanapy i pobiegła ku niemu, płacząc.
— Wiesz! — zawołała — nie ma go, uciekł! Ludzie, słudzy, doktor, wszyscy mnie zdradzili.
— Ale gdzież się podzieć może? — rzekł dosyć zimno książe.
— Ani wiem, ani pojmuję, głowę tracę! ludzi rozesłałam! Co tu począć? radź! zmiłuj się! Radź! Ty wszystko wiesz! Jego zemsta straszna! On nie warjat!
— Mnie się zdaje, że on zniknie zupełnie i więcej się nie pokaże — rzekł książe: — bądź spokojna, cóżby zyskał chcąc cię prześladować?
— A! zemstę!
— Mówiłaś mi tylekroć, że go masz w ręku?
— Właśnie dla tego zabić mnie może, otruć!
— Nie odważyłby się!
— Ty go nie znasz, on się na wszystko odważy. Ja muszę uciekać!
— Dokąd?
— Sama nie wiem, ale prawda, Kaziu, dodała, prawda że się nie zawiodę rachując na ciebie: ty ze mną? prawda?