Strona:Józef Ignacy Kraszewski - Maleparta tom IV.djvu/55

Ta strona została uwierzytelniona.

i nocą, każdy szelest, każde drzwi otwarcie, każdy krzyk głośniejszy ją przerażał. Tak było w początkach. Szczęściem czy nieszczęściem, tak dalece słychać o zbiegłym nie było, tak zupełnie przepadł bez wieści, że powoli Zuzanna uspokoiła się, mówiąc sobie:
— Nie wróci, ukryć się gdzieś musiał ze swoim wstydem. Zapomniał zemsty! Może umarł? O! wolniejsza bym była!
Ale zarówno o życiu, jak o śmierci Maleparty, żadnej wiadomości nie było.
Starościna, jak naówczas powiadano, używała świata, aby się odurzyć, sypała pieniądze na powozy, konie, liberje, stroje i przyjęcie gości, co szydzili gdy im czego zdawało się braknąć u niej; szydzili gdy czego znaleźli za wiele; szydzili czy było z czego, czy nie było, zaledwie wyszli za próg. Na zabezpieczenie od tych szyderstw szły ogromne pieniądze; zadzierżawiano na dwanaście lat wioski, dawano drugie w zastawy choć nielegalnie, zapożyczano na inne. Z początku szło gładko i łatwo, ale skutkiem nierządu i tego zawrotu głowy, który rujnujących się porywa — zaczęło potem iść co raz trudniej i gorzej. Starosta przestrzegał córkę, ale sam nie lepiej się na oszczędności rozumiejąc, wielce pobłażającym będąc dla utracjuszów, słabo się tylko opierał zbytkowi, który mile łechtał jego dumę.
A wśród szału, wśród wrzawy, w jakiej nieustannie żyła Zuzanna, dziecię jej oddane w ręce sługom, ledwie na chwilę wieczorem widząc matkę, wychowywało się jak wszystkie inne dzieci kobiet, co świat więcej i siebie niż obowiązki kochają. Małego Alberta nie znać było w domu, nie słychać, mało osób wiedziało że starościna miała syna.
Tak minął rok cały, rok drugi i trzeci a o Maleparcie ani wiadomości, ani słychu. Starościna ciągle w Warszawie jeszcze przebywała, ojciec przy niej. Zapomniano nareszcie tego, z czyjej łaski tak się wystawnie wiodło życie, czyją majętność tak wesoło rozpraszano. Zuzanna mieniając kochanków jaśnie oświe-