Strona:Józef Ignacy Kraszewski - Maleparta tom IV.djvu/64

Ta strona została uwierzytelniona.

— Daj mi pokój — odpowiedział starosta: — samaś po większej części temu winna, myśl co masz zrobić, ja od wszystkiego ręce umywam.
— Potrzeba go zamknąć znowu — powiedziała Zuzanna — inaczej z życiem nawet bezpieczni być nie możemy.
— To się wymknie znowu! — rzekł z westchnieniem starosta.
— O! teraz ja sama będę go pilnować! szepnęła Zuzanna.
Ojciec wzruszył tylko ramionami.
Im więcej do Porajowa się zbliżali, tem pomimo pozornej swej obojętności, niespokojniejszą była Zuzanna. Tysiące myśli krążyło jej po głowie: wymyślała jakby się zapewnić że drugi raz nie wymknie się już Maleparta i stanęło na tem, aby go zamknąć w osobnej warownej baszcie, dotąd nie zamieszkanej oddawna. Nim przyjechali do domu, już rozkazy względem tego były wydane i posłaniec pobiegł przodem, aby przygotować więzienie Maleparty. On w odrętwieniu spoczywał w saniach, nie mówiąc słowa, tylko oczyma zbłąkanemi wodził po otaczających go ludziach i resztą zębów zgrzytał, jak dzikie zwierze, które na łowach pochwycą.