Strona:Józef Ignacy Kraszewski - Maleparta tom IV.djvu/65

Ta strona została uwierzytelniona.



ROZDZIAŁ VI.

Smutny był powrót do Porajowa, któren starosta powitał łzawem wejrzeniem, a Zuzanna niecierpliwym rzutem oka. Nikt nie powitał przybywających na ganku, bo panna Katarzyna nie mogąca darować bratu i siostrzenicy urazy, jaką do nich miała, nawet przeciw nim nie wyszła. W milczeniu wysiedli i krzyk tylko przebudzonego ze snu dziecka, które do zamku wnoszono, przerwał ciszę ponurą. Sanie, które wiozły Malepartę zatrzymały się u starej baszty i słudzy wedle rozkazów pani, powiedli go po wschodach, do górnej komnaty, na prędce dla niego wyporządzonej. On dał się prowadzić mrucząc tylko pod nosem ponuro. Weszli do obszernej izby sklepionej, której dwa okna zabite były zewnątrz deskami, a jedno żelazną obwarowane kratą. Stół dębowy, ława z poręczem, stołek i tapczan sianem narzucony, składały cały sprzęt smutnej, wilgotnej, w zielone plamy na murach izby, w której czuć było, że dawno człowiek w niej nie postał. Po ścianach, z których tynki poopadały, znać jeszcze było obicie i obrazy. Na jednej tylko ciemny, w czarnych ramach, był ukrzyżowany Chrystus, wiszący przeciw łoża Maleparty. Drzwi izby dębowe, kute mocno, zamykały się zewnątrz na rygiel i drąg, któren wchodził w antaby, przytrzymywane kłódkami. Niegdyś była to izba gościnna, potem zbrojownia, nareszcie skarbiec; a gdy skarbów nie stało, pustka, teraz zeszło komnacie na więzienie. Maleparta obejrzał wilczym swym wzrokiem ten loch ciemny, ponury i smutny, i rozwiązany rzucił się na siano, nie patrząc co robili słudzy.
Jak tylko usłyszał brzęk kluczów i zamykanie drzwi warownych za sobą, pochwycił się z tapczana. Nikogo