Strona:Józef Ignacy Kraszewski - Maleparta tom IV.djvu/72

Ta strona została uwierzytelniona.

— Posłuchaj mnie — zawołał — posłuchaj!
— Czego chcesz!
— Proszę cię, posłuchaj mnie!
— Boję się ciebie! — odpowiedziała Zuzanna, którą błagający i wylękły głos starca mimowolnie poruszył i upewnił. Człowiek co mówił takim głosem nie myślał już o zemście.
— Nie lękaj się! nic ci nie zrobię! Na wszystko zaklinam, nie zamykajcie mnie w tej izbie, ja tam umrę w mękach. Duchy się pokazują, też same! też same!
Zuzanna stała i patrzyła na niego, on obłąkanemi wodził oczyma i wyciągał ręce.
— Nie przystępuj! — zawołała.
— Nie lękaj się! Gdybym chciał zemsty, mógłbym się był rzucić dawno na ciebie i zdusić nimby ludzie nadbiegli. Żona cofnęła się na samą myśl niebezpieczeństwa.
— Nie lękaj się! nic ci nie zrobię. Nie chcę zemsty, nic nie chcę, tylko mnie nie zamykajcie samego!
— Kto ci drzwi otworzył?
— Przyjaciele, znajomi co mnie ratować chcieli; ale uciekać nie mogłem, bo oni stali i bronili wyjścia.
— Kto?
— Te cienie, te mary. Przysięgam ci, nie chcę zemsty nad tobą, puść mnie tylko wolno, pójdę, ucieknę. Ja tu żyć nie mogę.
Zuzanna stała nie wiedząc co począć.
— Miej litość nademną! rzekł znowu Maleparta — przysięgam że nic nie zrobię, puść mnie wolno! Nie jestem obłąkany, pójdę daleko, nie zobaczysz mnie więcej.
— Idź więc, idź gdzie chcesz! Idź — rzekła po chwili Zuzannna i pamiętaj, żem ci wszystko przebaczyła.
— I ja ci wszystko przebaczam! mruknął stary. — Pójdę, nie zobaczysz mnie więcej. Oni mnie gonią, mu-