się ani razu do żony i znowu wpadł jak w wodę.
Pani starościna przejechała Warszawę nie pokazując się nikomu, nie powitawszy dawnych swoich znajomych, i przenocowawszy tylko, nazajutrz puściła się w dalszą podróż.
Na granicy przybrała dla powagi, zwyczajem ówczesnym i dzisiejszym jeszcze tytuł hrabiny. Każdemu Polakowi zdaje się, że nosząc nad herbem swoim margrabiowską koronę, może gdy zechce tytułować się przynajmniej hrabią.[1]
Smutek towarzyszący wielce znudzonej starościnie, od jej wyjazdu z Warszawy, począł się rozbijać widokiem nowego całkiem świata i nadziejami Paryża, tej ziemi obiecanej ludzi, co chcą w kąpieli namiętności zanurzyć się pod szyję.
Ale na nieszczęście, Paryż w tej chwili nie był tem czem niedawno jeszcze go znano. W stolicy Francji wrzała rozpasana rewolucja, pomiatując słabym Ludwikiem XVI, na którego patrzała Europa z politowaniem zimnem, urągającem prawie, nie chcąc mu ręki wyciągnąć.
Gdy starościna wjeżdżała do Paryża, biedny Ludwik XVI przegrywał ostatnią ze swoim ludem walkę — a nad krajem wisiała chmura czarna w krwawe plamy, mająca się rozlać potokami krwi i łez.
- ↑ Nic jednak pewniejszego nad to, że prawdziwie polskich (nie z cudzoziemskim tytułem) komesów jest ledwie kilka rodzin, a najznakomitsze wygasły. Późniejsze hrabiostwa są po większej części albo nie wiedzieć jak abusive przybrane, a zwyczajem długim przywiązane do nazwisk, albo nadane za pieniądze lub zasługi od cesarzów niemieckich.