Strona:Józef Ignacy Kraszewski - Maleparta tom IV.djvu/77

Ta strona została uwierzytelniona.

Rzadko widywano go siedzącego u progu chatki, a w ówczas głowę miał utuloną w ręce jakby płakał jeszcze, lub na świat patrzeć nie chciał.
W szałasie ulepionym z gałęzi i gliny, pokrytym gałęziami, ciasnym, bez podłogi, bez okna, był tylko dzban, którym z bliskiego źródła czerpał wodę i trochę słomy w kącie. Z dwóch gałęzi z kory odartych biały krzyż, przybity nade drzwiami, drugi i trzeci taki na przeciwnych ścianach, wisiały. Trochę węgli i popiołu dowodziły, że w jednym kącie szałasu ogień się czasem palił.
Zapytywany przez ciekawych starzec, odpowiadał krótko i jakby niechętnie, ale z największą pokorą; gdy mu przejeżdżający żydzi urągali, nigdy znaku niecierpliwości nie okazał; milczał na ich szyderstwa, jak milczał na zapytania i litujące się wyrazy.
W wielkie uroczystości kościelne, stary brał za kij i odmawiając modlitwy, boso szedł ku miastu, które mijał nie zatrzymując się, nie oglądając, wchodził do kościoła, padał w kruchcie krzyżem i przeleżawszy nabożeństwo, wracał jak przyszedł, nie podnosząc oczów na otaczający go tłum. Jałmużnę, którą mu dawano, rozdawał od siebie ubogim, zostawując tylko chleb sobie. Znali go też ubodzy i szanowali starego Jana, którego przechodzącego, gęstemi pokłony czcili. Nie raz chciano go w rękę całować, bo lud miał za świętego, pobożnego pustelnika z pod figury, ale nigdy nie dał sobie czci najmniejszej wyrządzić, powiadając:
— Niegodzienem największego grzesznika nóg ucałować.
Ta niesłychana pokora i ostrość życia, potwierdzała wieści chodzące o nim, że miewał widzenia i mógł robić cuda. Ilekroć jednak zażądano jego pomocy, modlitwy, odpowiadał:
— Módlcie się wy za mnie, ja za swoje grzechy, gdybym sto lat żył, odpłakać nie potrafię!
Zjawienie się tego pustelnika pod Lublinem, przed kilką laty, obudziło było uwagę wszystkich, gdyż temi już czasy rzadko widywano pobożnych, coby się na