Strona:Józef Ignacy Kraszewski - Maleparta tom IV.djvu/78

Ta strona została uwierzytelniona.

życie anachoretów poświęcali; lecz więcej jeszcze zaostrzyła się ciekawość, gdy nic o jego przeszłości dowiedzieć się nie było można. Czyniono domysły, napróżno, a pytano próżniej jeszcze, bo prócz imienia Jana, którem się nazwał, milczał na wszystko.
— Co wam ztąd przyjdzie, kto jestem? Grzesznik jak wy i gorszy od was wszystkich! Módlcie się za Jana!
Potem uporczywie milczał.
Uważali wszyscy, że mimo iż go nikt nie znał, nikt w okolicy nic nie wiedział zkąd przyszedł — starzec znał wielu, przemawiał do nich po imieniu i zdawał się znać doskonale, nie tylko sąsiednie wsie, do których drogi podróżnym wskazywał, ale miasto same.
Obchodząc kościoły w Wielki Piątek, szedł nigdy niepotykając nikogo, i nie mijając żadnego.
— Musi więc być tutejszy — mówiono. Ale na zapytanie odpowiadał po swojemu: — Jestem grzesznik jak wy, i tej samej ziemi mieszkaniec.
Mowa jego okazywała człowieka nie prostej konduity, i jakkolwiek mało mówił, widać było, że nie zawsze chodził w wytartej opończy i musiał pamiętać lepsze czasy. Niekiedy jakby przypadkiem wyrwało mu się słowo łacińskie i często widywano go modlącego się na księdze.
Co święto, chodząc do fary, spowiadał się, a po spowiedzi, dzień cały nic nie jedząc i nie pijąc, przepędzał w kościele. Dziady wyprowadzali go za kruchtę, gdy drzwi zamykano, naówczas czy słota była czy noc ciemna, szedł nazad do swojej pustelniczej chaty, i nazajutrz rano go widziano klęczącego u murowanej figury.
Z początku wielka przybyciem pustelnika obudziła się ciekawość i wezwała go władza duchowna, której tyle tylko co innym odpowiedział; nareszcie zapomniano o nim i dano mu pokój, przejeżdżający tylko rozpytywali go o drogę, którą im rozpowiadał i rzucali jałmużnę.
Tak lat kilka upłynęło.