Strona:Józef Ignacy Kraszewski - Miljon posagu.djvu/12

Ta strona została skorygowana.

kapusta, groch cukrowy, ogórki, marchew, koper, selery i ślicznie na wysokich tyczkach prezentująca się fasola. Pod starą gruszą altanka z chmielu, w altance ławka z darniny, ścieżki nigdy nie czyszczone, sadzawka tatarakiem od zielonych świąt nietykanym zarosła, lamusik stary. Do koła, żeby broń Boże oczu w okolice nie puścić, płot otarnowany, wysoki, porządny, szczelny, za nim rów, a w dodatku poplątana wirginja. Pomimo takiego obwarowania, uważne oko badacza mogło dojrzeć wyłamanych gdzie niegdzie krzaków, zdeptanej trawy, powykręcanych gałęzi, nieco pochylonych płotów i widocznych śladów ukradkowego przejścia. Jedna tego rodzaju ścieżynka wiodła ze wsi, po zakazany owoc do raju pana Pokotyły; druga od zabudowań gospodarskich przemykała się ku karczmie, skracając drogi przyjaciołom starozakonnego Szmula.
Taki był dworek cum attinentiis pana Pokotyły, starego kawalera, i niegdyś wojskowego, dziś dziedzica jednej trzeciej części wioski i gospodarza.
Pan Pokotyło żył zadowolniony wiejskim trybem życia, nie znajdując żeby w niem warto było coś dodać, lub od niego co ująć, przyjmował je jako fakt spełniony (rzecz najwygodniejsza) i zastosował do niego.
Życie też jego ani się bardzo frasowało jutrem, ani rozmyślało o wczorajszem, płynęło jak płyną wody, nie widząc kędy i po co, przyjmując w siebie i deszcz i liście wierzb nadbrzeżnych i żaby i szczupaki, i co tam zwykle w rzekach bywa. E sempere bene.
Skarżyć się... skarżył prawda i pan Pokotyło, bo któż się nie skarży? ale nie myślał nigdy wszakże, na to co mu dolegało, radzić... nie pojmował nawet, żeby to było można i żeby próba na co się przydać miała.