Strona:Józef Ignacy Kraszewski - Miljon posagu.djvu/142

Ta strona została skorygowana.

się tak mieni z przybyciem jego lub brakiem!
Nie dziwujcie się, że panna Scholastyka nawet, dla której przyszłości nie wiele pozostawało, całą noc wesoło się śmiejąc i rozprawiając nie spała.
Marja słuchała jej, rzadko wrzucając słówko i powtarzając tylko:
— To sen chyba! to sen!
— Ale nie sen, kiedy mam tyle pieniędzy w ręku! — mówiła ciotka.
— I czyli nie sen, to niepojętego coś.
Pau Bóg spojrzał na nas.
— Gorzej to czy lepiej?
— Ja nie wątpię że lepiej. O! jakże się wesoło mścić będę nad naszymi kochanymi sąsiady!
I śmiała się i puszczała w domysły, przypuszczenia, projekta.
Śmierć wojewodzinej, która tak nagle zmieniła dwie egzystencje, kobiety obu im nieznajomej, łez nawet wycisnąć nie mogła. Wojewodzina... najbliższa krewna Marji i Scholastyki, nie bawiła w kraju. Zimy przepędzała w Paryżu, a lato zwykle we Włoszech. Była to kobieta dawniej sławna z piękności, głośna z dowcipu i dziwnych życia wypadków. Dwa razy szła za mąż i rozwodziła się, nareszcie za trzecim owdowiała. W pięćdziesiątym roku życia była jeszcze tak piękną, że ci co ją znali, nad trzydzieści kilka lat nie mogli jej przypuścić. Pierwszy mąż zaniedbał ją i porzucił dla aktorki, drugi miał podobno słuszne powody proszenia o rozwód, gdyż wojewodzina w kilka tygodni po ślubie żyć z nim nie chciała! trzeci, wojewoda, kochał ją zapamiętale, bez wzajemności i zmarł jak młokos rozpaczając, że łatwiej mu było rękę jej niż serce pozyskać. Po śmierci