Strona:Józef Ignacy Kraszewski - Miljon posagu.djvu/144

Ta strona została skorygowana.

poczciwszego i szlachetniejszego człowieka znaleźć mogła. Cała rzecz, że on teraz może cofnie się.
— Jakto?
— Najnaturalniej w świecie, póki mógł dać nie brać, stał przy nas, a teraz...
— Ale moja ciociu!
— A! moja Marjo! nie frasuj się wcześnie, będziesz miała w czem wybierać! Ty! umieram ze śmiechu gdy wspomnę, że i ja nareszcie pretendentów do mojej ręki, wielbicieli mieć będę. Spoglądam w lustro i nie mogę się wstrzymać od śmiechu. Wyobraź sobie Maryniu u mego boku wzdychającego kochanka. Wszystko teraz będzie pięknem, wybornem, doskonałem, ile to rozumu, dowcipu, wdzięków nam przybyło!
— O mój Boże! — dodała z westchnieniem — jakiż to smutny byłby świat i ludziska, gdybym nie miała takiej dla niego wzgardy, że mnie tylko rozśmiesza.
A koniec końcem, dobrze się to stało. Będziem mieli wyborną komedję.





GOŚCIE. — SĄSIEDZI.

Nazajutrz ledwie na dzień się zabierało, powrócił ekonom z miasteczka, wiozący zapasy jakich dom potrzebował. Wykupiono zastawione sreberko i inne porządki. Panna Scholastyka nie spała jeszcze i przeżegnawszy Marję, która padła znużona na łóżko, nie rozebrana i rzucała się i płakała w śnie niespokojnym; sama wyszła rozporządzić się.
Teraz, o dziwy! wszystko szło jak z płatka, ludzie służyli raźniej, ochotniej, inaczej, w niczem najmniejszej