Strona:Józef Ignacy Kraszewski - Miljon posagu.djvu/202

Ta strona została skorygowana.

Na to wspomnienie ciotka rozśmiała się serdecznie.
— Kochanko, zkądże to powołanie tak nagłe? Mówmy przecie otwarcie...
Gniewasz się na Seweryna, nieprawdaż?... Te dziecinne plotki niecierpliwią cię, myślisz że przestał myśleć o tobie?... Nie spuszczaj oczów! czytam to nie z nich ale z całego postępowania twojego... Droga moja Maryniu... bodajby takie kłopoty i zmartwienia! Małoż znasz Seweryna, abyś go posądzać mogła? Podobneż to do niego co o nim mówią? Sama powiedz. Widzisz... milczysz... nie ma w tem sensu.
— Ale dla czego nie przyjeżdża?
— Przyznam ci się, że przy tym potopie gości, jaki mamy, nie dziwię się Sewerynowi, iż w ich liczbie stanąć nie chce. Nie śpieszy się, aby i jego nie posądzono o bezwstydną chciwość.
— Moja ciociu, my... my, mogliżbyśmy to pomyśleć, gdy ostatek oddawał, dla zapewnienia nam spokojności!
— Dumny, boi się, aby nie pomyślano... I właśnie gdy wszyscy lecą, spieszą i cieszą się... on się usunął.
— Cóż, na zawsze! A! moja ciociu przyznam się, że nie pojmuję przywiązania, które dumie ulega. To duma, to próżność tak się bać o siebie...
— Pozwól że duma szlachetna...
— Nie, nie powiem tego...
— Bo się gniewasz?
— Może...
— Cierpliwości Maryniu! cierpliwości! Niegodziwa! Tęskni, nudzi się, przy takim konkurentów doborze!
I ciocia serdecznie się rozśmiała...
— Posłuchaj tylko... na czele pan Teodor! z nieoszacowaną matką, z lubym ojcem! Co za familja na para-