— Nie tajno panu zapewne, że ja...
Że bywam w Górowie.
— Wiem o tem — zimno odrzekł Seweryn.
— I nie bez projektu...
— O tem nie wiedziałem...
— Powiem mu więc otwarcie, że się staram o pannę Marję.
— Doprawdy? — spytał Seweryn.
— Właśnie w tym celu przybyłem, abym się porozumiał z nim, gdyż podobno obadwa sobie szkodzimy...
— Ja tego bynajmniej nie uznaję.
— Jednakże należałoby porozumieć się, czy pan ma jakie intencje względem panny Marji?
— To tylko mu powiem, kochany panie Teodorze, żem bywał w tym domu wprzód niż ktokolwiek z sąsiedztwa, że go szacuję, i że nie widzę, dla czegoby mnie kto obcy o intencje miał pytać.
— Wszelako... pan uzna... że ja... pan sam widzi...
— Ja bo nic nie widzę, prócz, że pan się chce starać a ja mu nie przeszkadzam.
— Pan mi przyrzeka nie przeszkadzać?
— Jak pan to rozumie?
— Nie bywać...
— O! wcale nie!... Wszakże oba się w salonie górowskim pomieścim, a kto z nas będzie szczęśliwszy — dodał z uśmiechem — jakim-że byś prawem pan mógł mi odwiedzin zaprzeczać?
— Zaprzeczać! nie! ale — Teodor się poplątał, potem dodał:
— W takich razach ludzie honorowi...
— Cóż robią ludzie honorowi?...
— Rozstrzygają orężem...
Strona:Józef Ignacy Kraszewski - Miljon posagu.djvu/222
Ta strona została skorygowana.