— Nie wiem co mamy rozstrzygać — rzekł Seweryn — ale jeśli mu się podoba, dla czego-byśmy nie rozstrzygli? I owszem.
— Pan się zgadzasz?
— Nigdym podobnej satysfakcji nie odmawiał.
— Pokonany przestanie bywać w tym domu!...
— Nie, panie Teodorze... pokonany będzie bywał jak i przedtem, ja nikomu tej przyjemności ujmować nie chcę... ani sam jej odstąpić...
— Więc do czegoż pojedynek?
— Dla pańskiej satysfakcji — rzekł z uśmiechem Seweryn.
Teodor uczuł, że rola, jaką grał, była doskonale śmieszna; splunął, pokręcił głową.
— Pan się więc zgadza?
— Na wszystko.
— Pańskim towarzyszem kto?
— Czekaj pan! Hrabiego poproszę, najbliższy sąsiad, nie odmówi mi... Mam wybór broni, ale zostawiam go panu...
— Nie żądam, wszelako na pistolety nie mogę.
— Więc na pałasze...
— O miejsce i czas umówimy się później.
— Bardzo dobrze! Teraz gdy wszystko umówiono, racz mi wytłumaczyć o co chodzi?
— Mówiłem panu, o Marję.
— Szanowny sąsiedzie, rozmyśl się, czy to ci na co pomoże.
— Pan chcesz uniknąć pojedynku?
— Nie... za to same słówko musim się bić, kochany panie, ale mi wytłumaczysz co zyszczesz?
— Pozbędę się go...
Strona:Józef Ignacy Kraszewski - Miljon posagu.djvu/223
Ta strona została skorygowana.