— Gdyby panie tak do mnie przyjechał, tobym mu dał ad intende.
— W mieście to uchodzi.
— Ale u nas nie... Niech sobie uchodzi, gdzie chce, a u nas nie jest we zwyczaju.
Chodząc po salonie, zaczęto później przypatrywać się wszystkiemu i po trochu wyśmiewać z cicha.
— Chcą nam zaimponować temi dywanami.
— Masz waćpan racją, a kiedy piaseczniczek niema, pluję na ich dywany.
I... splunął.
— Dla czego ludzie czarno poubierani, bez liberji?
— I to panie impozycja!... sanfason.
— Co to znaczy to wisiadło we drzwiach?
— A to nie widziałeś u Doliwów, to się nazywa portjera!
— A po licha?
— Od wiatru!
— Wiele to na nię łokci wyszło!
— I stoliki pookrywane.
— Muszą być licha warte.
— To moda.
— A jakie serwety wspaniałe!
— Daj go katu, widać że mają za co sobie pozwolić.
Przechadzano się tak rewidując co było w pokoju. Półka zastawiona fraszkami uległa zupełnej superrewizji; wszyscy brali w ręce porcelanowe figurki, śmieli się do nich, macali, podawali sobie, aż stłukli chińczyka jednego i dopiero poodstępowali.
Gdy się to dzieje... Krajczy powstał.
Zrobiło się jakieś zamięszanie.
— Co to jest?
Strona:Józef Ignacy Kraszewski - Miljon posagu.djvu/235
Ta strona została skorygowana.