Fabjan Pokotyło, doznawszy nieco wzruszenia pocieszył się tryumfem, który mu jego muzyka w kadrylu zapewnić miała. Porucznik trochę suknią kanoniczki zmięszany, dał sobie wmówić, że kanoniczki idą za mąż.
Hasling przysiadł się do panny Scholastyki, która mu szepnęła.
— Bądź pan dobrej myśli, zapłacę za pana Kulikowiczowi dług, ale daj mi pokój ze staraniem, bo ja ani za niego ani za nikogo za mąż iść nie myślę. Stary ukłonił się i odszedł.
Doliwa stary chodził zasępiony i w rozpaczy, którą uśmiechem pokrywał.
— Nie pojmuję — powtarzał, — nie rozumiem... Seweryn otrzymał pierwszeństwo! Uważasz to pan dobrodziej? przed Teodorem!
— Widzę.
— Jak pan to uważa? szelmostwo panie! Intryga! podłość! Taki świat teraz! Taki... (A gdzieby tu można fajkę zapalić?)
— Nie wiem.
— Teodor miał ucho obcięte! Miał pewne prawa do jej ręki. Tak się panie z uczciwych ludzi nie żartuje! Jak pan to uważa?
— Nie umiem sobie wytłumaczyć.
— Ani ja! Teodor zwyciężony! Trzeba go znać, trzeba ich znać obu panie... aby ocenić, to jest dowód płaskości... nikczemności... Teodor człowiek światowy, pełen talentów... Pan słyszał jak gra? widział pan jak tańcuje? Dość zresztą spojrzeć na niego!... Nie umiem tego nazwać!
— Ani ja.
— Bo nie chodzi nam o te tam pieniądze! Mamy się
Strona:Józef Ignacy Kraszewski - Miljon posagu.djvu/237
Ta strona została skorygowana.