Domko myślał sobie zawsze: po kiego licha pracować, tatulo bogaty, chleb jest i będzie, czy ja szalony łba nadstawiać na kule, albo cudzej łaski prosić i dworsko służyć, kiedym sobie sam pan. I tak od dnia do dnia rosło to, mężniało, aż dobry dąb się z niego zrobił; a o pracy żadnej nie pomyślał. Prawda, że to tam w szlacheckiej osadzie żytko było wesołe, dziewczęta rumiane kieb maliny, a trzpioty by ptaszęta na wiosnę, a lipkie jak miód. Polowanie wyborne, kaczek mnóstwo; czy na przeloty, czy na młode, czy z gończemi, brałeś ich coś chciał; zajęcy przepaść, lisich jam na wszystkich wzgórkach jak nasiał, wilczysko nie rarytas, kuropatwa chleb powszedni, o przepiórkach nie ma i co gadać. — Pohulanki też i do niej towarzyszy nie brakło, raz wraz ten ów zapraszał.
— A do mnie Domciu, do mnie!
I tak to jakoś dzień płynął za dniem, że się Domko nie opatrzył jak mu lata biegły i wąs się sypał rzęsisty, a on wciąż tylko chodził na wieczornice, łaził po błotach i późno w noc chichotał z sąsiadkami.
Z tem wszystkiem, choć próżniak, hulaka, a poczciwe miał serce Domko — i szerokie, bo kto się tam w niem nie mieścił!
Drugi to wcale co innego. — On także lubił próżnować i chodzić, liczyć liście po drzewach, ale nie szukał sobie towarzystwa, nie zaglądał gdzie się śmieli i pili, chyba go gwałtem pociągniono. — Ot taką miał naturę, że lubił (dziwowisko!), żeby mu nikt nie przeszkadzał być smutnym. I taki był sobie zawsze smutny, że bywało choć sie rozśmieje, to tylko ustami, w duszy śmiechu nie ma, nie ma w głosie. A postawą także różnił się od brata: bo był blady, blondyn, chirlawy,
Strona:Józef Ignacy Kraszewski - Miljon posagu.djvu/249
Ta strona została skorygowana.