ale i ganek i alkierz i sieni pomieścić gości dopomogły; a gdy człowiekowi wesoło, ktoby tam uważał, że mu ciasno? Dwaj bracia wróciwszy z kościoła, zastali już w domu wszystkich, bo Domko po drodze wstępował mało nie do każdego dworku, a Florek kędyś pociągnął się po za ogrodami nad rzeczką, żeby nie spotykać się z nikim i raz wraz nie czapkować. Już też w czas przybyli, bo ojciec co raz to o nich pytał i niespokojnie wyglądał; a jak ich ujrzał, pomusnął czupryny — matka zobaczywszy ich, aż do alkierza się skryła, bo płakała — zwyczajnie matka.
Dali też do stołu, a stół był połową w sieni, połową w paradnej izbie. Synowie nie siedli, ojciec i matka także. Im bardziej zbliżał się objad ku końcowi, tem bardziej widać było niespokojność na twarzy ojca, a łzy połyskiwały w oczach matki i zwracała je coraz częściej ku synom. Aż też uderzyła stanowcza godzina. Pan Mikołaj bardzo rezolutnie powstał, pogładził czupryny i odezwał się:
— Panowie a bracia! uczyniliście mi łaskę niepospolitą, żeście moją chatę odwiedzili. Całem życiem wam za to wdzięczen będę; bo to dzień niepospolity, nie powszedni dla tego domku, a najprzód dzień to osobliwszej mojej opiekunki, patronki Marji i dzień...
Tu się wstrzymał — w którym postanowiłem, po długiej rozwadze, synów moich w świat wyprawić z błogosławieństwem, aby poprobowali życia i nauczyli się sami zarobić na kawałek chleba. Nie dość moich i matki błogosławieństw na tę wielką życia drogę; dobrze gdy i przyjacielska ręka pobenedyktuje w podróż długą a niebezpieczną może, ale potrzebną.
Strona:Józef Ignacy Kraszewski - Miljon posagu.djvu/252
Ta strona została skorygowana.