skóra obeschła na kościach, i choć młody, już się pochylił.
— Bracie, jakeś wymężniał!
— Jakeś schorzał i schudł! — To były pierwsze ich słowa. Potem Florek obrócił się do Jadwigi, która już ku siołu odchodziła, pochwycił ją za rękę i przycisnął do ust, a mówić nie mógł, bo słowa na to co czuł, słowa tak wielkiego, potężnego, co by myśl jego, co by całe czucie wylało — takiego słowa nie było. Ona poszła dalej, lekka, ożywiona, odmłodzona, wesoła; na myśl jej nie przyszło, czy on powrócił jej wiernym, dość, że go widziała, dość, że cały, żywy i zdrowy powrócił.
— Zacznijmy od modlitwy — rzekł Florek i ukląkł pod krzyżem, modląc się serdecznie, a łzy mu płynęły po twarzy, a serce biło mu mocno. Domko nie dzielił z nim modlitwy; on zimny stał z boku i smutno poglądał na bielejące kominy ojcowskiego dworku.
— Tyś się nie modlił bracie? — spytał go Florek. Domko potrząsł głową i zamilkł.
— Usiądźmy, powiedz mi, co z tobą było, ja ci powiem co ze mną — rzekł Florek — jak nam Bóg szczęścił? wieziesz-że pociechę ojcu i matce?
— Wiozę pieniądze — rzekł brat zimno — chcieli abym zarabiał i pracował, zarobiłem wiele! Mam spory trzos talarów i czerwonych złotych... Ale mi cięży nie tyle trzos na biodrach, co moja podróż na duszy.
— Na Boga bracie — krzyknął Florek — cóżeś uczynił? zapomniałeś się na występek? Jezu! A! nie wracaj lepiej z temi opłakanemi pieniędzmi do domu, idąc oddaj je od kogo wziąłeś... i pokutuj za grzech swój...
— Jakżeś dziwny bracie — odparł pogardliwie Domko. —
Strona:Józef Ignacy Kraszewski - Miljon posagu.djvu/262
Ta strona została skorygowana.