Strona:Józef Ignacy Kraszewski - Miljon posagu.djvu/27

Ta strona została skorygowana.
DALSZY CIĄG TOPOGRAFJI.

Pan Seweryn nie chcąc bez pożegnania wyjeżdżać, aby go bardziej jeszcze zapamiętale grafem i nowomodnym kawalerem nie okrzyczano, pozostał w bawialnym pokoju z całem towarzystwem, które na niego milcząc rzucało dziwne wejrzenia.
Dusząc czapkę w ręku, szukał zajęcia, przedmiotu, którym by choć udanie mógł się zatrudnić, aby belek w suficie nie liczyć; ale napróżno! Pokój bawialny w Pokotyłowskim dworze nie miał ani książki, ani nawet ryciny na ścianie, nic prócz kanapy, krzeseł, pięknego stolika i kilku cybuchów po kątach. Ściśle biorąc, można się było zająć rozpatrzeniem sino-malowanych kafel pieca; ale Seweryn nie chciał już tak wyraźnie okazać i swego opuszczenia i wzgardy towarzystwu. Kręcił się więc po pokoju frasowny i niespokojny.
Nareszcie zlitował się nad nim pan Teodor Doliwa.
— Co pan tam w polu robi? — spytał.
— To zapewne co wszyscy teraz... hreczkę ostatnią posiałem, siano koszę.
— Już też się i deszcze poczną na nasze siana.
— Pan zna hrabiego? — dorzucił Fabjan Pokotyło?
— Znam go z widzenia — rzekł Seweryn — a! prawda... i ze sprawy jaką z nim miałem.
— Pan miałeś z nim sprawę? — podchwyciło kilku.
— Dzieciństwo! — odpowiedział Seweryn — sąsiedzki spór, który się przerodził w sprawę przez upór hrabiego.
— Zły człowiek — dorzucił Kulikowicz — i zawsze mu w głowie, że to jeszcze czasy, kiedy panowie dawali