w czepcu ze wstążkami przedpotopowemi, weszła pani Krzepicka, klucznica, lat około czterdziestu licząca.
— A wiesz waćpani co nam za kłopot pan Bóg dał — rzekł zwracając się od zamka komody, do którego klucza dobierał Pokotyło.
Klucznica, znać było z miny, jedna z tych niewiast złego humoru, które żyją gderaniem i dąsami, jak inni ludzie weselem i ochotą; a przy tem w łaskach u pana, nieszpetna jeszcze niewiasta, pokręciła głową i odpowiedziała odważnie, nie frasując się licznymi słuchaczami:
— A wiem ci! wiem! Graf jakiś... ludzie karki kręcą, dmuchają w samowar i poduszki u mnie pożyczyli. Cały dom do góry nogami... i dwie szklanki czeskie stłuczone.
— Co wasani mówisz? — przerwał gospodarz — dwie szklanki?
— Rysowane!
— A!! jak mi honor miły, dziesięć bizunów dam Iwankowi! już to mu płazem nie pójdzie!
— I sprawiedliwie! — poparła klucznica.
— A tu w dodatku potrzebują szarpji i bandażów. Uważaj-że no asani... Dać lada gałgan, powiedzą, że w domu dobrego nic nie ma... co dobrego, to szkoda!
— E! niechajby sobie gadali co chcą... a jabym im dała serwetę, w którą ręce ocierają od dwóch lat po rakach... dziura na dziurze...
— Zapewne! — potwierdzająco rzekł Fabjan, wielce starający się zawsze okazać dowcipnym w oczach klucznicy, nie wiem z jakich powodów.
— A bardzoż brudna? — spytał gospodarz.
— Już to czysta nie jest! — wyznała pani Krzepicka — ale na bandaż...
Strona:Józef Ignacy Kraszewski - Miljon posagu.djvu/32
Ta strona została skorygowana.