ale z nich jedne zabite były w poprzek tarcicami, a inne pokłute szerokiemi szpary. Stary jakiś zabyty wianek dożynkowy, smutny, zapylony sam jeden, siedział na kołku...
Seweryn otworzył drzwi dawniej olejno malowane w lewo... i stanął w obszernym pokoju trojgiem okien wychodzącym na dziedziniec. Tu też same ślady opuszczenia i ubóstwa, jeszcze widoczniejsze przy obszerności mieszkania... Stary bejcowany stół, kilka różnokształtnych krzeseł, i stary piec kaflowy zielony, były całym sprzętem. Posadzka niegdyś starannie położona, powyginana, dziurawa, skrzypiąca, ale czysta. Jedynym znakiem życia był wielki bukiet kwiatów na stole stojący. Trzy portrety zakopcone, wyobrażające trzech mężczyzn w pąsowych kontuszach i sobolich kołpakach, wisiały rzędem na ścianie przeciw okien. Drzwi otwarte w głąb domu, puszczały wzrok do drugiego ciaśniejszego pokoju, z którego wchodzącemu dał się słyszeć głos męzki.
— Kto tam?
— Seweryn do usług pana krajczego.
— A! to wy kochany panie Sewerynie... chodź-że chodź! proszę bardzo!
— Nie przeszkodzę?
— W czemże byś mi mógł przeszkodzić?
Drugi pokoik, do którego pospieszył Seweryn, trochę był więcej zamieszkany. W alkowie jego rozeznać było można, choć pod szarym mrokiem, łóżeczko wązkie z krucyfiksem nad głowy i szablą, na wytartej makacie pod jednem oknem stół z wykręcanemi nogami, na którym leżała gruba księga założona okularami, dalej dwa krzesła białe, z których się starła pozłota, kanapka takaż
Strona:Józef Ignacy Kraszewski - Miljon posagu.djvu/38
Ta strona została skorygowana.