Strona:Józef Ignacy Kraszewski - Miljon posagu.djvu/46

Ta strona została skorygowana.
W GÓROWIE.

Nie wiem czy potrzebuję przypominać czytelnikom moim, kto był i jak wyglądał pan Kulikowicz. Opisaliśmy go na początku pierwszego rozdziału tej powieści.
Kiedy mała naczupurzona figurka jego, z czarnym czubem do góry nastrzępionym, czarnemi oczkami na wierzchu, w dość niepoczesnym surduciku, w butach na wysokich korkach, kamizelce Cabrera i czarnej zwiniętej w sznurek chusteczce, ukazała się w drzwiach pierwszego pokoju; Marja pobladła i zmięszała się, krajczy zczerwieniał i zaciął usta, panna Scholastyka tylko nie straciła przytomności.
Seweryn brał za czapkę, i mimo lejący deszcz chciał się oddalić, przewidując scenę jakąś, bo wiedział, że Kulikowicz nie miał przyjaznych z domem tym stosunków, Marja dała mu ledwie postrzeżony znak, żeby pozostał.
Już w pierwszym pokoju, postawa, ruch, wzgardliwe rzucane wejrzenia do koła, przepowiadały z czem nadjechał pan sąsiad. Mina jego, wykrzywione usta, czapka pod bok ręką zaciśnięta, ręka w kieszeni, zmrużone z intencją oczki, zdawały się oznajmywać, że przybył wcale nie po przyjacielsku. Szedł właśnie jak do boju, powolnie, stukając korkami o wypsutą posadzkę, zapowiadając się hałasem.
— Ale jakże szumno wchodzi mój narzeczony! — zawołała Scholastyka.
Krajczy nie wstawał z krzesła, czerwienił się i kaszlał.