Strona:Józef Ignacy Kraszewski - Miljon posagu.djvu/67

Ta strona została skorygowana.

miarkował, że u jego boku było dla niego miejsce i osiadł. Lat dziesięć już nie rozstawali się... Bez Durczyńskiego hrabia był jak bez ręki... ziewał, nudził się i nie wiedział co robić.
Kiedy ten tłum darmozjadów obstąpił Seweryna, z ciekawemi minami, z wytrzeszczonemi ślipiami, gdy młody człowiek ujrzał się przedmiotem żywej ciekawości, a przyszło mu na pamięć, jak powszednim chlebem były tu niewczesne żarty i bolesne mistyfikacje, pożałował chwilę, że się dał sprowadzić.
— Chodźmy więc do pana hrabiego, — rzekł do rotmistrza.
— Hrabia, — przerwał wysuwając się z pod łokcia rotmistrzowi Durczyński, — trochę usnął, może by go nie budzić.
— Ale był bardzo cierpiącym?
— Przez parę godzin... teraz zdrzemnął się.
— Możemy służyć herbatą? — spytał rotmistrz grając rolę gospodarza...
Seweryn skłonił się w milczeniu.
Nie wiedzieć o czem było rozmawiać, co robić, stał jak na szpilkach.
Panna Tekla ukazała się znowu we drzwiach salonu, okryta na ten raz szalem białym kosztownym, i widocznie zdobywając się na odwagę, którą grała przesadzając, usiadła u stoliczka.
Niebieskie jej pełne blasku oczy przebiegły po zgromadzeniu i ustanowiły się na Sewerynie z uwagą.
— Niechże dają herbatę — rzekła po polsku, z wyraźnym jednak akcentem niemieckim — panie rotmistrzu!
— Kazałem już... Proszę pana siadać. — Seweryn padł raczej niż usiadł na krześle. Milczenie; komenda