mi się... pojadę z panem. — Seweryn się skrzywił, ale przystał na propozycję. Było po objedzie.
— Każ pan co dać przetrącić! — rzekł spekulant.
— Naprzykład?
— Wódki i wędliny...
Gość to był tego rodzaju, co zawsze wyjeżdżał z domu na czczo, żeby nie jedząc u siebie, oszczędzić choć cokolwiek. Dla tego o trzeciej z południa dopominał się, nie trafiwszy na objad, o wódkę starkę i wędlinę.
Zaledwie oddalił się Kulikowicz, Seweryn kazał osiodłać konia i ruszył do Górowa. Potrzebował rozmówić się z krajczym i zasięgnąć rady jego. Z majątku dzierżawnego do Górowa, prostszą drogą, przez lasy i brody, nie było więcej nad milkę; lasami dojeżdżało się aż pod gaik, który się poczynał zaraz za ogródkiem górowskim. Seweryn siadł na gniadosza i ruszył, o ile mu dozwalała droga najprędzej.
Naprzód błotami po niegodziwych grobelkach i dziurawych mostkach, potem gęstym sosnowym lasem, drogą piasczystą i przeplataną korzeniami, nareszcie brzeźniakiem dostał się aż pod ogród Seweryn.
Gaj, poczynający się za płotami ogródka, zieloną usłany murawą, rzadki z prześlicznych brzoz złożony, kończył się tuż pode dworem. Kilka ścieżek wydeptanych i ławka zastanowiły tu przybywającego; głos z daleka go wołający, zatrzymał.
Marja siedziała pod brzozą...
Seweryn puścił konia i poskoczył ku niej.
Powitali się tak czule, że niewprawnemu oku zdało by się obojętnie.
Marja zarumieniła się gdy ją brał za rękę; Seweryn pobladł. Nie wiedzieli jak począć rozmowę.
Strona:Józef Ignacy Kraszewski - Miljon posagu.djvu/82
Ta strona została skorygowana.