świnki, na które z wielką furją powstał pan Teodor wprawdzie, ale bezskutecznie. Sztuka grubego płótna wisiała na sztachetach. Brama niby gotyckiego rysunku świeżo poczerniona, na niby żelazną, zamykała podwórze od drogi. Facjata domu zbogacona była markizą z szarej dwudziestki, oszyta życzką ponsową, spartą na słupkach zielonych — i galerją zaszkloną, której koloryt niesłychanie bogaty świadczył o wysokim guście i talenci malarza. W ganku kwiaty!
Tak jest, zeschła róża miesięczna, powiędłe dwa agapanthusy, ogromny aloes, cyprys biedak wychudły i siła geranium, teraz przeistoczonych na pelargonję. W kąciku wstydziły się karolinki z żółtemi jagódkami i jakiś tam jeszcze chwast użyty na zatkanie próżni.
Sień, do której weszli, miała podłogę pomalowaną, ale w niej śmierdział łój i pomyje kredensowe do nie wytrzymania. Na prawo były drzwi salonu, ozdobnego w firanki amarantowe z niebieskimi, meble także i parapetowe drzwi z porterją (!) herbowną. Porterja ta szyta była na kazimirku pąsową włóczką i wisiała krzywo, biedno, chudo, że aż żal było na nią patrzeć.
W poprzek salonu ni z tego ni z owego wyrwał się tak postawiony fortepian, że kąt ogromny odcinał, dla tego tylko, aby stanąć ukosem. Nic nie przystawało do ściany, wszystko go naśladowało, kanapy, stoły miały minę, jak gdyby zląkłszy się czegoś, uciekły na środek. A tak tych gratów było pełno, że z trudnością można się było między nimi przecisnąć. Główny stół okrył się ogromną serwetą do ziemi i nie do twarzy mu z tem było wcale, ale któż wie co serweta zakrywała?? Nad kominem było zwierciadło w ramach — z papieru złoconego, okryte gazą od tych much niegodziwych, które
Strona:Józef Ignacy Kraszewski - Miljon posagu.djvu/92
Ta strona została skorygowana.