— Mój dobrodzieju, jużciż by mi nie dawał gdy by zaraz potrzebował wypowiedzieć, a nim do tego przyjdzie, ja się spodziewam grosza mieć w zapasie tyle ile potrzeba; to były lata twarde, a teraz gospodarstwo polepszone, no — i jakoś Pan Bóg da.
Dr. Wolar popatrzył na uśmiechniętego i może nie chciał odbierać mu ufności w przyszłość, głowę spuścił, potakująco skinął i zamilkł zamyślony.
— Tak! tak — odezwał się wreszcie, wychodząc jakby z zadumy, pan radca Larisch jest nieposzlakowanej uczciwości człowiekiem. Bardzo, bardzo, ale w interesach...
— Cóż w interesach? spytał prezes — prawny to pewna.
— Prawny! ani słowa — ale, ale bywa czasem, twardy.
— Jak to rozumiesz, kochany doktorze? rzekł Roman.
— No — nie uwłaczam mu bynajmniej, nie ujmuję, ale jest pedantycznie ścisły.
— Widzisz, to już jest w charakterze ich wszystkich, to darmo, my jesteśmy za miękcy, oni trochę za twardzi, ale przy uczciwości nie zastrasza mnie to; przytem, kochany doktorze i interes niezmiernie prosty.
— Bardzo prosty, rzekł doktór, jabym tylko to zauważył, iż zawsze mając dwie summy, jest szansa, że obie razem nie będą wypowiedziane.
— Ale to wy ciągle myślicie już o wypowiadaniu! rozśmiał się prezes, ja procenta płacę regularnie, hypoteka nie bardzo zamazana, gdzież tam do wypowiadania, na to czas.
Strona:Józef Ignacy Kraszewski - Mogilna T. 1.djvu/103
Ta strona została skorygowana.