Strona:Józef Ignacy Kraszewski - Mogilna T. 1.djvu/119

Ta strona została skorygowana.

— A no, im starszy, tem ci lepiej, będzie go za nos wodzić jak sama zechce, zrobi z nim co się jej podoba.
— I — dałbyś pokój! pfe! — rzekł ksiądz. Nie godzi się! nie godzi.
Ruszył ramionami Marcin.
— Milczę — zawołał — idź zgotuj proboszczowi kawy — odezwał się do córki, niema z ojcem co mówić o tem. A no! sza! Ja mam nadzieję, że Marynka rozum będzie miała.
Prezes po namyśle, zgryziony wielce, zamiast wrócić do domu, gdzie się wymówek żony obawiał, postanowił wprost pojechać do Larisch’a a interes z nim ukończywszy, swobodny dopiero do Mogilny. Niepokoiła go popełniona omyłka, chciał ją co najprędzej poprawić. Człowiek ten do szczęścia stworzony, w przykrych chwilach niecierpliwił się, rzucał, aby do błogiego powrócić spoczynku. Wytrwać długo z bólem i niepewnością, nie umiał i okupywał aż nazbyt drogo zbyt szybkie uwolnienie się od spraw zawikłanych, które do szczęśliwego rozwiązania dłuższego wymagały czasu. I tym razem powiedział on sobie, że bodajby ofiarą jakąś przyszło okupić uwolnienie, oswobodzonym być musi, bądź co bądź. Spodziewał się jednak, iż ten poczciwy Larisch tak twardym z nim nie będzie.
Drogę całą przebył prezes w podrażnieniu i gorączce. Na skręcie, gdzie się krzyżowały drogi i jedna z nich szła do Mogilnej, druga do Christianhofu, konie przypadkiem zabiegły na znany gościniec ku domowi, furman nie dosyć prędko je zawrócił, i dostał rzadko z ust prezesa dobywającą się surową ad-