Widok kościoła i cmentarza nie osmucał nikogo, owszem było co coś pocieszającego [1] w tej myśli poszanowanego grobu starego, otoczonego kwiatami i wspomnieniami.
Po lewej i prawej stronie ulicy starej ogródek kwiatowy, z wielkiem umiłowaniem uprawiany przez panię Annę i Kazię, był teraz w całem rozkwitnięcia blasku. Pomiędzy klombami bujny, szmaragdowy trawnik rozściełał się jak tło kobierca.
W ganku właśnie zastawiano skromny podwieczorek, pełen wiejskich przysmaczków, które niewiele oprócz pracy kosztują. Obok przyborów do herbaty, była missa poziomek i kurczęta z sałatą i śmietana i ulubione samemu panu młode kartofelki.
Kazia jako młodsza gospodyni krzątała się czyniąc porządek przy stole, ustawiając przyniesione półmiski i uśmiechając się że dla miłego gościa się tak wszystko dobrze składało. Nic nie brakło i poziomki w porze nawet przyniesiono.
Tym gościem był brat Kazi, pan Witold, który z uniwersytetu z Berlina przybywał na wieś. Rodzina więc teraz cała zgromadzić się miała przy tym stole wieczornym, przedłużając nieskończoną rozmowę od przyjazdu Witolda, gromadzącą ich ciągle w koło ukochanego przybylca.
Rzadko w którym domu tak święta miłość i zgoda panują, jak w tej cichej Mogilnie. Była to prawdziwie chrześcijańska a staroświecka rodzina, jednym spójnym węzłem złączona, którym nic nie zachwiało. Nawet Witold teraz większą część roku dla studyów przepędzający za domem, powracał doń z sercem nie-
- ↑ Błąd w druku; zamiast było co coś pocieszającego winno być było to coś pocieszającego lub było coś pocieszającego.