Strona:Józef Ignacy Kraszewski - Mogilna T. 1.djvu/120

Ta strona została skorygowana.

monicyą. W milczeniu podjechali pod bramę Christianhofu, która była, jak zazwyczaj, zamkniętą. Hausknecht w fartuchu niebieskim, z fajeczką w zębach, przyszedł powoli oznajmić, że pana radcy niema w domu. Z wielkiej niecierpliwości prezes gotów był na niego czekać. Spytał kiedy ma powrócić, hausknecht ruszył ramionami, popatrzył na niego i flegmatycznie odparł, że o tem nie wie. Panu Romanowi zdawało się wszakże, iż na noc wróci radca. W polskim domu czekaćby było łatwo, tu ani pomyśleć można, by służba do dworu wpuściła, gospody w pobliżu nie było... rozmyślał pan Roman długo. Najwłaściwiej może należało wrócić do Mogilnej, ale w takiem rozdrażnieniu i z tą konfuzyą, któraby się z twarzy zaraz wydała, a Anulkę zmartwiła — nie miał siły. Nie zbyt opodal było probostwo owe w Strzelnie, które Tygiel wziął w dzierżawę, o czem już prezes wiedział, postanowił więc dojechać tam i jaką godzinę spędzić, dopókiby radca nie wrócił.
Chociaż poczciwy Luszycki łagodnie panu starał się przedstawić, że najlepiejby pojechać odpocząć do domu, prezes postawił na swojem i kazał jechać do Strzelna. Tym razem jakby go jakie wiodło przeczucie. Nie dojeżdżając do folwarku, postrzegł w dziedzińcu konie i bryczkę. Jako szlachcic, który ma pamięć osobliwszą zaprzęgu i koni, prezes poznał odrazu ekwipaż niemiecki Larisch’a i nie pomału się dziwił, a po części ucieszył.
— Ale cóżby on tu robił? — rzekł do siebie pan Roman.
Niemniej zdziwionym i załopotanym być musiał Larisch, którego prezes zastał sam na sam w pierw-