Strona:Józef Ignacy Kraszewski - Mogilna T. 1.djvu/128

Ta strona została skorygowana.

go Europa nie wydała nad hamburgskich i bremeńskich spekulantów na ludziach.
Łatwiej więc zawsze przypuszczać było można, iż ten co się puścił do Ameryki zginął w drodze, lub przepadł dobiwszy do jej brzegów, niżby szczęśliwie uniknął wszystkich na drodze niedoli, zastawionych zasadzek. Nie mówiąc o tem córce, pan Marcin z długiego milczenia wnosił o śmierci biedaka.
Z drugiej strony takie zamążpójście córki pochlebiało mu niezmiernie, zapewniało jej los świetny i niezależność zupełną. Od pierwszej więc chwili Tygiel postanowił skłaniać Marynkę, aby Niemcowi nie odmawiała. Nie byłby ją do tego zmuszał, ale chciał łagodnie namówić i z każdym dniem goręcej marzył o tym przyszłym córki losie.
— Przecież się choć Niemiec na niej poznał, że lepszego losu warta! — mówił w duchu.
Tego dnia wróciwszy do domu, a przeczuwając iż się sprawa ku końcowi zbliża, stary zamierzył się rozmówić z córką stanowczo.
Siedli do wieczerzy, i gdy wyszła służąca, Tygiel popatrzywszy na Marynkę, począł, biorąc ją za rękę:
— Rozmówmy się, trzeba pogadać rozsądnie, cóż ty myślisz zrobić z Niemcem?
— Myślę go się pozbyć grzecznie — odpowiedziała Marynka.
— E! nie — począł Tygiel — zła rada! zła! W Niemcu się nie zakochasz, bo dyabeł by go tam kochał, ale z niego zrobić coś można. Samo ci szczęście do rąk lezie. Nie będę w bawełnę obwijał. Gospodarstwo choćby najlepiej szło, jam nie wieczny,