Strona:Józef Ignacy Kraszewski - Mogilna T. 1.djvu/132

Ta strona została skorygowana.

— Jestem do zbytku natrętnym — odezwał się Larisch, podchodząc ku niej, proszę mi darować. Nie chciałbym się naprzykrzać, a muszę ją prosić o stanowczą odpowiedź. Przyznam się pani, że raz powziąwszy tę myśl, czuję ją dolegającą mi, chcę wiedzieć wyrok jakikolwiek on będzie.
Marynka nie odezwała się zrazu... jak gdyby głosu i sił jej zabrakło.
— A gdybym — rzekła w końcu — prosiła go o czas do namysłu?
Larisch zacisnął usta.
— Ale i ja w takim razie — dodał — mógłbym się namyśleć i ulęknąć. Dlaczego mamy zwlekać?
— Dlaczegóżbyśmy się śpieszyć mieli? — odpowiedziała Marynka. Poznajmy się lepiej.
— Wierz mi pani — zawołał Larisch — człowieka albo się zna od pierwszego wejrzenia, lub nigdy.
— Niemasz więc pani odwagi? — dodał — gdy ja ją mam zupełną, chociaż mnie więcej grozi przyszłość, niż pani. Ja jestem stary — westchnął.
— I jeśli się tak naprzykrzam, to nie bez przyczyny, mówił, zbliżając się do niej — mam syna któremu zapewne to postanowienie miłem nie będzie. Dopóki nic stanowczego niema, będzie się starał mnie odwieść, gdy słowo dane, gdy rzecz skończona, uniknę nieprzyjemnych z nim sporów.
— Uniknąć pan możesz tego w inny sposób, cicho odezwała się Marynka.
— Pani — zawołał Larisch coraz żywiej — jestem zdecydowany — nie odstępuję, chyba... chyba mnie pani odepchniesz. Zważ i rozmyśl się. Mój wiek może