Strona:Józef Ignacy Kraszewski - Mogilna T. 1.djvu/17

Ta strona została skorygowana.

i rachuję, długo li to szczęście trwać będzie. Natośmy ludzie, by do każdej kropli tego napoju, który się nazywa szczęściem, wmieszało się przeczucie zmiany. Naówczas człowiek usiłuje z tego co ma jak największy zapas wyczerpnąć, aby mu stał na długo.
— Na Boga, ale po cóż zaraz przeczuwać co złego! — dodała Anna.
— Nic złego, moja Anno — odparł stary, ale tylko to co konieczne i nieuchronne. Patrz, proszę, jakeśmy to dziś szczęśliwi wszyscy, i jak nam tego szczęścia starczy... ale Kazia i Witold, na wylocie. Ona pójdzie z kimś by stworzyć nowy dom, nową rodzinę, nowe szczęście; on pobieży sobie szukać towarzyszki, pracy, innego świata może. Miłość nasza dla siebie nieustanie, to pewna, ale nią zachwieją i osłabią ją nowe przywiązania, węzły świeższe i milsze, a my, moja Anulko, zostaniemy znowu sami, sami!
— A nie! — oburzyła się żywo Kazia — bo co też to ojciec mówi, jak to można posądzać nas!
Ojciec się rozśmiał, matka zlekka westchnęła, a Witold dorzucił:
— Kochany ojciec serce ocenia, przepraszam tatka, jak szpichlerz, z którego gdy się weźmie dziesięć korcy, to ich braknie, mnie się zdaje, że z serca czerpiąc we dwójnasób na miłości mu przybywa.
— Witold ma słuszność! — zawołała matka.
— Witold ślicznie powiedział, powtórzyła siostra.
— A stary ojciec to już w piętkę goni? — przerwał wesoło Roman. — No, zobaczycie kiedyś, gdy z tym śpichrzem sumienny zrobicie obrachunek... Tym