przyjemnem. Nikt z nas niedomyślał się tych stosunków, jakie miał znaleźć w Prusach zachodnich: spodziewaliśmy się już z samego nazwiska, znaleźć kraj całkowicie niemiecki... tymczasem...
Niedokończył, gospodarz uśmiechnął się nieco zafrasowany.
— Raz się tu osiedliwszy, potrzeba żyć jak można, szanując przekonania drugich i ocalając od niemiłego starcia swe własne, w zgodzie, o ile się da, ze wszystkimi. Ale przyznaj pan, panie prezesie (pan Roman był niegdyś jakimś prezesem) że położenie nie do zazdrości.
— A po cóżeście tu wleźli jak Piłat w Credo? — chciał powiedzieć gospodarz, ale się w język ukąsił, i potrząsnął tylko głową potakująco, ubolewająco.
— Tymczasem człowiek bez ludzi żyć nie może, dodał Niemiec, osamotnienie cięży — i serce też powiada iż wszędzie współczucie sobie wyrobić potrafi.
— Szanowny panie, przerwał Roman — nie miejcie nas za dzikich barbarzyńców. Jakkolwiek uczucia są w nas podrażnione, w głębi serca mamy zawsze zapas życzliwości i braterstwa dla wszystkich, co do nas z życzliwością rękę wyciągają.
— Bo jużby też czas był — odezwał się pan Larisch, wznieść się po nad stare przesądy i wyszukać neutralny plac, na którymbyśmy ręka w rękę z sobą iść mogli...
To usposobienie tak przyjazne zacnego Mogilskiego ujęło niezmiernie, wyciągnął dłoń do sąsiada i uścisnął ją w milczeniu. Wstęp ten do rozmowy postawił ją na tym stopniu, iż już dalej w tonie przyjaznym łatwo ją było utrzymać.
Strona:Józef Ignacy Kraszewski - Mogilna T. 1.djvu/22
Ta strona została skorygowana.