Strona:Józef Ignacy Kraszewski - Mogilna T. 1.djvu/28

Ta strona została skorygowana.

zy gospodarskie zajeżdżały, z małą odmianą pozostał jak był. Zaledwie trochę zieloności, kwiecia i wyszukana czystość przyozdabiały go nieco. Nieopodal wznosiły się folwarczne i fabryczne gmachy, imponujące rozmiarami, ale nie piękne. Parę ogromnych kominów z czerwonej cegły, okopconych od dymu, wątpliwą były ozdobą.
— Trzeba przyznać, rzekł dojeżdżając ojciec do syna, iż się Christianhoff prezentuje wcale nie nęcącym sposobem... prezentuje się źle... ale procentuje dobrze. — Witold się rozśmiał.
— Zobaczymy jak to wygląda w środku... dodał.
Z temi słowy zajechali w dziedzińczyk szczupły bardzo, przedzielony jeszcze sztachetkami, tak że przez furtkę pieszo iść trzeba było do domu. Tu nikogo zrazu nie spotkali, ale po chwili zjawił się siwowłosy, w fartuchu niebieskim i kaftaniku wełnianym, mimo ciepłej pory, posługacz, rodzaj markthelfer’a, a potem podżyła kobieta, i otworzono drzwi przybyłym, prosząc ich na górę.
Dom nie ładny, zbudowany bardzo wiejskim sposobem. utrzymany był czysto i starannie. Po niewygodnych schodach dostali się na pięterko do saloniku, nieodznaczającego się niczem, chyba niezmierną skromnością i prostotą. Okna jego w jedną stronę wychodziły na dziedziniec gospodarski, wybrukowany i więziennie wyglądający, w drugą na mały ogródek i gościniec.
Prawdę rzekłszy, kamienie i pola kartoflami i burakami zasadzone całym były widokiem.