Strona:Józef Ignacy Kraszewski - Mogilna T. 1.djvu/39

Ta strona została skorygowana.

żalu i gniewu, to się dziecko zwala, będzie musiało pójść w służbę. A! chowaj jeszcze Chryste Panie — do niemca...
— Macie więc córkę? spytał prezes.
— Córkę? a! panie! to nie córka, to chyba anioł z nieba.. który ją przy mnie starym zobaczył, nie powiedziałby że to moja krew, tak to pańsko i śliczniusio wygląda... to moja pociecha jedyna i dla niej ja się dobijam o ten grosz, bo ja, póki sił, zapracuję na strawę, a mnie wiele nie potrzeba... ale to dziecko moje...
Zająkał się; prezes ujął go znowu za rękę.
— Ale do sprawy, rzekł — o co idzie? jak rzecz stoi?
— Papiery przyniosłem — odpowiedział Tygiel, rozwiązując chustkę... oto dowody że mi się tysiąc talarów należało od niemca. Ale było na gruncie też tysiąc dawny, com go był u Szulca pożyczył i oddałem mu je. Dał mi świstek na pokwitowanie, myślałem że to tego dosyć... a dług w tabeli pozostał. Teraz przyszło płacić, niemiec powiada nie dam, bo przyjdzie ów Szulc albo jego potomkowie i o tysiąc talarów się upomną. Napróżno ofiaruję przysięgę żem zapłacił — darmo! ani słucha... Albo mu kwitu potrzeba, bestyi, albo żeby kto za mnie poręczył... A któż za mnie poręczy?
— Zmiłuj się panie Marcinie — przerwał nagle prezes, łajesz niemca wcale niesłusznie. Formalista jest, ale przy prawie stoi i nieprawnego nic nie żąda; kupiwszy ziemię, musi być przecież pewien że jej drugi raz płacić nie będzie.
— Kiedy ja ofiaruję przysięgę!