— Wiesz waćpan co — rzekł po chwili gospodarz, zdaj na mnie tę sprawę, ja ją z Larischem ogadam i obrobię. Trzeba obie strony wysłuchać, a jeśli tam już tylko mojej poręki na tysiąc talarów brakować będzie, to ją dam. O co idzie.
Marcin się nachmurzył.
— Bóg zapłać — odezwał się — dam! dacie! Łatwo to rzecz![1] Ale jeśli sprawa moja zła... cóż to będzie znaczyło, że zamiast mnie, wam tysiąc talarów wydrą? Ja tego nie chcę, bom ich nie winien, Bóg świadkiem!
— Ale cóż na to począć, jeśli dowodu braknie? spytał prezes.
— Jakto, braknie? kiedy uczciwy człowiek chce przysiądz? toćbym duszy dla tysiąca talarów przecie nie gubił.
— Sądownie, wtrącił Witold, który słuchał z uwagą, nie wiem prawdziwie czyby się ta rzecz przeprowadzić dała, należy wszakże głębiej ją zbadać...
Rozmawiali tak jeszcze chwilę, ale p. Marcin ze swych wyobrażeń i przekonań nie chciał ustąpić. W głowie mu się nie mieściło za coby miał drugi raz nieopatrznosć swą opłacać, czemuby przysięga nie miała być wystarczającą i t. p.
Uspokojono go jakoś przecie i skłoniono by papiery zostawił, a od wszelkiego kroku gwałtownego wstrzymał się, dopókiby prezes interesu tego w jakikolwiek sposób nie załatwił.
Cała ta sprawa zabrała czas do południa i gdy wózek odjechał z panem Marcinem po śniadaniu, ledwie panowie mieli czas ubrać się do obiadu.
- ↑ Błąd w druku; winno być Łatwo to rzec lub Łatwa to rzecz.