rodzi się taka chorobliwa żądza, upędzająca się często za najdziecinniejszą mrzonką.
Taką to śmieszną ciekawość rozbudziło w Mogilnej opowiadanie o Tyglu i jego pięknej Marynce, skazanej na twarde ubóstwo, po wychowaniu które świetniejsze zdało się zapowiadać losy.
Najmniej może uległa uczuciu temu poważna pani domu, najsłabiej okazywał je pan Witold przez wrodzoną wstydliwość, najzapamiętalszą pokuśnicą, wiodącą do grzechu, była Kazia. Ciekawość jej doszła do tego stopnia, że ją potrosze uczynić potrafiła intrygantką, choć w charakterze wcale nie miała usposobienia ku temu.
— O! że ja tę piękną Marynkę muszę poznać i zobaczyć, to nieulega wątpliwości — bądź co bądź! powtarzała pocichu. Ale jednakże stary Luszycki ją podsłuchał. A był starowina przywiązany do niej jak do własnego dziecięcia, bo ją na rękach wynosił z maleństwa, i radby był każdej zachciance dogodzić. Nie możemy nawet zaręczyć czy Kazia, która znała tę jego słabość dla siebie, nie rachowała trochę na nią, szepcząc po cichu sama niby do siebie.
Tu niema nic trudnego, rzekł zbliżając się — Tyglowie teraz mieszkają tuż za laskiem, który należy jeszcze do Mogilnej. Wszakże panienka może pojechać sobie którego ładnego dnia na grzyby, a o paręset kroków stoi domek lichy, odarty, w którym Tygiel po komornem siedzi... Ot i cała sztuka!
Z wielkiej radości rzuciła się, ściskając go za rękę Kazia i zawołała.
— Psyt! cicho! mój Luszycki! nie zdradź-że mnie... niech nikt nic nie wie.
Strona:Józef Ignacy Kraszewski - Mogilna T. 1.djvu/45
Ta strona została skorygowana.