coraz smutniejszym uderzeni byli widokiem. Ogródek który ją opasywał, zasiany warzywem i kartoflami, bardzo był szczuplutki, ściany poopadały z tynku i pobiały, okiennice trzymały się ledwie, z krzaków poobłamywano na opał gałęzie. Było to widocznie siedlisko nędzy i zwątpienia. Mała studzienka widniała w podwórku.
Przy niej odarta, garbata, szpetna, z twarzą chorobliwie bladą właściwą kalekom, stała pochylona kobieta nie młoda, zajęta pomywaniem drewnianych naczyń gospodarskich. Stary, kudłaty chudy pies leżący w podwórku podniósł czujnie głowę, ale nie wstając naszczekiwał i mruczał, jakby chciał odrazić nieprzyjaciela i uwolnić się od obowiązku obrony. Przychodziło mu to ciężko, bo ziewał i szczekał na przemiany, kładł się i podźwigiwał, gniewając na tych co śmieli mu spokój zakłócać, a na energiczniejsze nie mogąc zebrać się wystąpienie. Szczekaniem jego jakby rozbudzona służąca, zaczęła się też przybywającym ciekawie przyglądać.
Nikogo więcej z wielkiem strapieniem Kazi nie zobaczyli ani przy dworku, ani nawet w okienku, tak że cała ta wyprawa zdawała się grozić iż będzie daremną. Służąca, wpatrzywszy się w piękną pannę i młodzieńca, zapominała o robocie, pies też jak tylko oczyma zmierzył przechodniów, z wielkim rozsądkiem położył się spokojnie, przestając opozycyi przeciwko najściu, którego nie uważał za groźne.
Nieprzestępując progu furtki wiszącej na jednej zawiasie, Kazia, uśmiechając się grzecznie, poprosiła o szklankę wody. Służąca wysłuchała prośby, zoba-
Strona:Józef Ignacy Kraszewski - Mogilna T. 1.djvu/48
Ta strona została skorygowana.